JOLANTA DRAWNEL - Kultura skradła mi serce

KUDOWA-ZDRÓJ (inf. wł.). Ktokolwiek ją zna, ten wie, że od dziesięcioleci z kulturą była i jest związana zawodowo oraz społecznie. Kocha być jej częścią, ale też kocha nią wzbogacać inne osoby, czyniąc to bardzo taktownie. To chyba tłumaczy, dlaczego ma tak wielkie poszanowanie nie tylko w najbliższym otoczeniu.


Kiedy Jolanta Drawnel w drodze na zajęcia przemierza niemal całą długość Kudowy, kierując się od swojego domu na drugi koniec miasta, wymienia powitania z co najmniej kilkunastoma napotkanymi osobami. Z niektórymi dorosłymi przystanie na chwilkę i podzieli się jakimiś spostrzeżeniami, z młodszymi porozmawia o ich postępach w nauce i przy okazji zachęci do rozwijania pozaszkolnych zainteresowań. Jest na tyle znaną postacią w przygranicznym mieście, że nie da się jej nie spostrzec nawet w tłumie pieszych poruszających się np. ruchliwą ulicą Zdrojową.

W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych poprzedniego stulecia p. Jola była pracownicą miejskiej kultury. "Przypisano" ją później do "Cyganerii". Z tego względu, że gmina nie posiadała w tamtym okresie obiektu służącego za dom kultury, właśnie ta galeria sztuki spełniała taką funkcję. To w tej placówce realizowali się członkowie i członkinie wszystkich sekcji zainteresowań, tam organizowano ważne spotkania i prezentacje wystaw, w których to wydarzeniach p. Jola brała aktywny udział.
 

- Dlaczego związałam się z kulturą? Może zabrzmi to nieskromnie, ale kocham siebie i kocham ludzi. Właśnie z myślą o tym, że mogę im w jakiś sposób być przydatna, zrobić dla nich wiele dobrego, już wcześniej rozwijałam swój talent artystyczny związany z malarstwem, pogłębiałam wiedzę i niezbędne w tej dziedzinie umiejętności, by nimi się dzielić - mówi J. Drawnel. - Równolegle bardzo dbałam o to, aby moje relacje z odbiorcami naszych ofert atrakcyjnego spędzenia wolnego czasu były jak najlepsze. Okazji do satysfakcji z dokonań nie da się zliczyć, a jedną z nich stało się to, że zapracował na nie cały zespół osób zajmujących się kudowską kulturą...

W kolejnych latach kudowianka jeszcze mocniej wpisywała się w określenie sira Edwarda Burnetta Tylora, angielskiego profesora antropologii społecznej. Powiedział on, że "kultura czyli cywilizacja jest to złożona całość, która obejmuje wiedzę, wierzenia, sztukę, moralność, prawa, obyczaje oraz inne zdolności i nawyki nabyte przez człowieka (ludzi) jako członka (członków) społeczeństwa”. Ze swoimi polotem i doświadczeniem wchodziła w tą całość, przysparzając kulturze kolejne owoce tam wszędzie, gdzie się pojawiła. W czasie, kiedy zamieszkiwała w Lubinie za sprawą jednej ze współpracownic zdopingowała się do podjęcia studiów na kierunku związanym z jej działalnością. Uznała, że skoro pociąga ją poszerzanie wiedzy, czemu ma nie spróbować swoich sił. Mąż pochylił się nad naborami prowadzonymi przez uczelnie i w nieodległej Legnicy znalazł wydział warszawskiej szkoły wyższej, której ukończenie podkreśliła dyplomem. To był dla niej czas naprawdę ogromnego obciążenia związanego z łączeniem obowiązków domowych z pracą zawodową, nauką i własnymi pasjami. Dała radę, m.in. kierując się maksymą: "... bo jak nie ty, to kto".
 

- Kiedykolwiek opuszczałam Kudowę na dłużej, zawsze tęskniłam za jej niepowtarzalnymi klimatem i urokiem, wieloma wspaniałymi ludźmi, z którymi miałam styczność. Więc w nowym miejscu tym bardziej starałam się ją godnie reprezentować, podkreślać jej rolę w rozwoju kultury nie tylko lokalnej - słyszę od p. Jolanty. - Przez jakiś okres mieszkałam w Józefowie koło Warszawy. Ku mojemu zaskoczeniu, w tym ponaddwukrotnie, jeśli idzie o liczbę mieszkańców, większym od Kudowy mieście udało się utworzyć grupę teatralną "Vena". Wcześniej tam odbyło się kilka wernisaży moich wystaw, ruszyłam z zajęciami manualnymi adresowanymi do dzieci, młodzieży i dorosłych. Tak że po pół roku w tym Józefowie niemal wszyscy już mnie znali. Nawet zostałam członkinią Stowarzyszenia Plastyków Ziemi Otwockiej...

Z józefowskim teatrem pani Jola, która na powrót mieszka w Kudowie, utrzymuje bieżące kontakty; poprzez łącza internetowe wspólnie przygotowują spektakle. Kiedy jest taka potrzeba, np. uczestnictwa w innym ważnym tamtejszym wydarzeniu kulturowym, po prostu stara się być osobiście. Aktualnie jest tam prezentowana wystawa jej prac. A czas spędzany na długich podróżach w obie strony też jest dla niej twórczy - obmyśla tematykę swoich prac malarskich albo zajęć z grupą kudowskich dzieci.

Malarstwu artystka znad Klikawy ulega od wielu dekad, tworząc głównie pejzaże i kwiaty. Na tym górskim i podgórskim obszarze tego rodzaju naturalnych statystów jest multum, o czym przekonuje m.in. młodych podopiecznych. Na ulicy Poznańskiej, w świetlicy spotyka się z nimi i otwiera kulturę w wydaniu najszerszym z możliwych.
 

- Na początku naszych spotkań łatwo nie było, dlatego musiałam znaleźć nić prowadzącą do tych dzieci. Podczas gdy były zajęte grami w telefonach komórkowych, co najbardziej ich frapowało, wyciągałam farby i pędzle, po czym zaczęłam malować swoje prace. I tak przez kilka razy, aż wzbudziło to ciekawość. Coraz częściej słyszałam pytanie, czy my możemy coś pomalować. Odpowiadałam - możecie. Dziś jest tak, że kiedy spotykamy się w świetlicy, od razu wyciagają kartki i pytają, pani Jolu, co będziemy tym razem malować. I chętnie przystępują do dzieła - przekazuje rozmówczyni. - W grupie mam najwięcej chłopców, do tego uwielbiających piłkę nożną, która jest wszędzie; grają w nią, choćby balonem. Przy tym mają swoje ulubione zespoły. Zaczęliśmy od malowania ich barw klubowych. Przynosili loga swoich drużyn, które ja szkicowałam, a oni malowali i byli przeszczęśliwi. To dowodzi, że malarstwo można podczepić do wszystkiego. Oczywiście, że gramy w gry, np. w państwa, miasta i rzeki, w zimno i ciepło, w barwy, czyli zabawy z lat mojego dzieciństwa. I dzieci to uwiebiają, mimo tych ich nowoczesnych bajek, których ja nie rozumiem, nie wiem, o czym mówią...

Największą radością dla pani Jolanty jest fakt, że dzieci, które kiedyś przychodziły na jej zajęcia do "Cyganerii" przyprowadzają swoje dzieci do świetlicy. Chyba nie ma lepszej oceny dla jej umiejętności, jak stopień zaufania. Między innymi dlatego grupa się rozrastała i rozrastała, i była podatna na wspólne imprezy, np. z okazji świąt, kiedy też przychodzą rodzice i wychodzi przez to wiele wspaniałych chwil. A tak w ogóle to są ogniska, wyjścia na basen z nauką pływania, wędrówki po okolicy. Bo to wszystko to też kultura, choćby odnajdywania się wśród ludzi.

- Oni się nauczyli, że gdy wchodzi się do kogoś, mówimy "dzień dobry", a wychodząc żegnamy się poprzez "do widzenia". Prowadzę naukę zachowania się przy stole np. podczas posiłku, bo nie wszyscy to potrafią. To jest taka praca u podstaw, ale ciesząca, gdy się widzi, jak te dzieci się zmieniają na lepsze. Już się nie przezywają, umieją przeprosić za brzydkie zachowanie. Zaczynają się uczyć życia w społeczeństwie - konstatuje J. Drawnel.
 

Kudowska kulturoznawczyni i malarka w każdym wypełnionym tygodniu stara się wykroić nieco czasu dla innych swoich zainteresowań. Chętnie bierze udział w koncertach, seansach przynoszących akurat ją interesujący film, spektaklach teatralnych, nie odmawia sobie udziału w wernisażach wystaw koleżanek i kolegów po pędzlu lub ołówku. Raduje się, gdy w przydomowym ogródku coraz więcej kwiatów przez nią nasadzonych odwdzięcza się gamą barw, że może usiąść w altanie, którą wykończyła zgodnie ze swoją koncepcją...

- No cóż tu ukrywać, lubię być twórcą i... twórczą, czuć się potrzebną. To wyzwala kolejną energię - puentuje kudowianka.

Bogusław Bieńkowski