Koncert gry Jana Peszka, czyli powrót do Kłodzka po 28 latach

(Inf. zew.). Partytura monodramu napisanego specjalnie dla niego przez Bogusława Schaeffera, czyli "Scenariusz dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego", powstała  w 1963 roku, tuż po poznaniu się obu panów i czekała 11 lat na realizację. Dlaczego tak długo?

 
Schaeffer miał swego rodzaju manię potrzeby stworzenia aktora instrumentalnego i mocno wierzył, że Peszek stanie się właśnie takim  aktorem.
 

Mistrz Jan mówi o tym tak: „Schaeffer  dał mi tekst, na co ja, z młodocianą dezynwolturą, powiedziałem - fantastyczny tekst, ale dziękuję bardzo. Ja  go nie wykonam. W ogóle jakbym nie usłyszał i nie zobaczył, że on jest dedykowany mnie, dlatego że jest to  wykład z pogranicza socjologii sztuki, a nie materiał dramaturgiczny, to co z tym zrobić? Na salę wykładową z tym, a nie na scenę. Tu muszę powiedzieć, że Bogusław Schaeffer uformował mnie jako aktora, nastroił mnie jak instrument. A teraz gram to 46 lat”.
 

 
 
Już od wejścia na scenę  aktor trzyma za twarz widownię, zaskakując ją coraz to nowymi  „zagrywkami”, utrzymując rytm w tempie vivace, z momentami largo, jak w utworze muzycznym. Wszak w „Scenariuszu…” Schaeffer,  muzyk i kompozytor, żądał  od aktora, by był nie tylko wykonawcą tekstu, ale ciałem na podobieństwo instrumentu - wydawał z siebie i towarzyszących mu rekwizytów najrozmaitsze dźwięki niekoniecznie związane z wypowiadanym tekstem.

 

Zadaniem aktora jest  tworzenie przestrzeni dźwiękowej. Bycie człowiekiem orkiestrą realizującym na scenie czarowną i jakże prostą w środkach partyturę muzyczną współistniejącą z samym tekstem również podawanym w sposób muzyczny. Peszek wszak używa śpiewnej gwary i krzyczy. Bełkocze, jedząc jabłko, szepcze prawie niesłyszalnie, szarpie naprężone żyłki udające struny, strzela balonami. Szura i stepuje. Skacze po stopniach drabiny, ryzykownie stukając jej ramionami w podłogę. Myje scenę mokrą szmatą, chlupocząc wodą w blaszanym wiadrze. Wreszcie rżnie piłą drewnianą listwę. Wydobywa kolejne dźwięki, wyrabiając ciasto. Uruchamia ciurkanie wody z blaszanego pojemnika naśladujące oddawanie moczu bez końca.
 

Wszystko po to, by tak zrelaksowanej publiczności dać „odpocząć intelektualnie” w końcówce spektaklu, a raczej koncertu na Peszka i drabinę, deski, stoły, wiadra itp. Tu właśnie objawia się nam finalnie aktor instrumentalny. Aktor, Jan Peszek, trzymający w dłoniach wiolonczelę, by na niej nie zagrać, ale uczynić z niej swoją partnerkę. Wydobywać z niej dźwięki i ruchy,  grając  sobą. Cisza stała się muzyką przerywaną staccato śmiechu.
 

Koniec koncertu wybrzmiał forte. Tym razem w wykonaniu instrumentalnej publiczności klaszczącej rytmicznie mocno i głośno na stająco. A kiedy autografy zostały napisane i publiczność opuściła salę, Jan Peszek został na scenie, by posprzątać  rekwizyty  i pożegnać się z pracownikami KOK-u.
 

Były jeszcze rozmowy i zdjęcia w przytulnej kawiarni u Pana Kawki, ale o tym innym razem. A będzie jeszcze okazja zobaczyć Peszka w towarzystwie braci Mikołaja i Andrzeja Grabowskich, a może i Jana Frycza w Kłodzkim Ośrodku Kultury, przy kolejnej edycji Kłodzkiej Jesieni Teatralnej.  

Tekst i zdjęcia  
Janusz Skrobot